środa, 9 stycznia 2013

Długa przerwa, święta, nowa karta

To już prawie dwa miesiące od ostatniego posta. Trochę wstyd, trochę żal, trochę tak nijako.
Kiedy wyjeżdżałam ze Splitu 15 grudnia, nie mogłam nawet przypuszczać, że miesiąc później, nadal będę siedziała w domu, w Polsce-  najlepiej.
Ostatnie 2 miesiące nie należały do obfitych w wydarzenia: zabrano nas na erasmusową kolację, zorganizowaliśmy polską Wigilię w stylu lat 80., pojechałyśmy do Zagrzebia i wróciłyśmy na Święta do Polski.
Zacznijmy od kolacji- dobre mięso, kluseczki, sos, surówka i całkiem dobre wino- czego chcieć więcej? CIEPŁA! miejsce nie należało do tych ogrzewanych, więc przypłaciłam posiłek przeziębieniem. Do tego prawie 20 min czekania na organizatorów i da daam- Suchomsko chora.
Nasza polska Wigilia, zorganizowana w pokoju 102, z żywą Panią Choinką, palmą w roli choinki, światełkami i 12 potrawami (był nawet śledź Roberta!), powinna zostać uznana za wydarzenie Erasmusa 2012. Były prezenty, obciachowe sweterki, makijaże i przepyszne jedzenie łącznie z zupą grzybową ;))
Zagrzeb. Zagrzeb, jako stolica, jest największym miastem w Chorwacji. Zamieszkuje go około 1 mln ludzi. Okazało się, że można się stęsknić za dużym miastem. Po kilku miesiącach, nawet przejażdżka tramwajem, okazuje się być niezapomnianym doświadczeniem (pomijam kwestię jeżdżenia na gapę, bo przecież nikt nie kupuje biletów za 12kn~6zł, bo Kanary wchodzą do pojazdów komunikacji miejskiej w oznakowanych kurtkach, by około 50% pasażerów mogło wysiąść i nie zapłacić mandatu ;)).
Piękne ozdoby miasta, jego świąteczna iluminacja, ludzie, mieszanka kultur, a także zadziwiająco przystępne ceny-wszystko to sprawiło, że te 2 dni w Zagrzebiu należały do bardzo udanych.
Nie mogłabym także zapomnieć o królewskim wręcz ugoszczeniu nas przez Filipa i Mateusza, spotkanie ze Styczniem i zdjęć w kuli śnieżnej (wynocha bachory!).
Powrót do domu przebiegł, na szczęście, bez żadnych komplikacji (no, może z wyjątkiem szukania peronu 5, który znajduje się w Katowicach, w sumie do tej pory sama nie wiem gdzie.
Święta minęły szybko, nadal nie mogę się nacieszyć Lenką. Jak te dzieci to robią, że rosną z dnia na dzień? Coraz szybciej i szybciej? Jak to zatrzymać????
Za 3 dni wracam do Splitu. Kto by pomyślał, ale trochę się stęskniłam- zwłaszcza za pogodą.

czwartek, 15 listopada 2012

Bośnia i Hercegowina to państwo federacyjne w południowo-wschodniej części Europy, na Półwyspie Bałkańskim.
Podróż do niej była moim wielkim marzeniem i jestem niezwykle szczęśliwa, bo marzenie się spełniło.
Bośnia to ludzie, niesamowita mieszanka kultur, religii, światopoglądów. Bośnia to ślady po bombach, kulach w elewacjach domów i tablice upamiętniające zabitych ludzi. Bośnia to minarety, z których muezzin nawołuje wiernych do modlitwyBośnia to mosty nadal symbolizujące podziały, zniszczone budynki stojące, jako świadectwo niedawnych zdarzeń.
Wreszcie Bośnia to burek, ćevapi i baklava, a także rakija wiśniowa i piwo Sarajevsko.
Pierwszy punkt na naszej trasie - Medjugorje - mała mieścina, która sławna jest dzięki objawieniom Maryjnym. Weszłyśmy na sławną górę, obejrzałyśmy aleję gadżetów maryjnych (wszystko w Maryjkę i Dzieciątko), wypiłyśmy piwo (tak, tak...).
Kolejne miasto, kolejne zachwyty. Mostar, bo właśnie o nim mowa, jest nieformalną stolicą Hercegowiny. To piękne miejsce, leżące nad Naretwą słynie z kamiennego Starego Mostu, wybudowany w XVI wieku. W wyniku wojny w byłej Jugosławii został zburzony przez Chorwatów w listopadzie 1993 roku. Został odbudowany z w lipcu 2004 roku.
Mostar zaskoczył nas niskimi cenami (40zł za pokój z łazienką), burkową Panią (pierwszy bośniacki, prawdziwy burek z mięsem i szpinakiem to niezapomniane doświadczenie) i rakiją wiśniową.
Most jak stał, tak stoi. Aczkolwiek wydaje się mniejszy niż na zdjęciach.
Krótki sen, ruszamy dalej.
 SARAJEVO! Stolica Bośni i Hercegowiny założona w 1462 r. przez Turków Osmańskich, obecnie zamieszkuje ją około 300 tys. ludzi. Moim Rodzicom nadal kojarzy się z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi 1984, no i z działaniami wojennymi 1993-1995.
Drugie miasto z mojej listy "wołających" okazało się być jeszcze bardziej fascynujące niż jego opisy na kartkach książek. Niesamowita mieszanka kultur, religii, ludzi, tradycji doprawiona nutką konsumpcjonizmu.
"Turysta nasz Pan" - to zdanie, jak mantrę, można usłyszeć z każdego zaułka. Na straganach mniejszych, większych można kupić prawie wszystko. Jednak naszym celem zawsze były ćevapi z kajmakiem, burki i kawa - prawdziwa turecka kawa ;)
Jeśli do tego dodać spotkanie z Prochosko, niesamowity 21-osobowy pokój (20zł/noc), nocne zwiedzanie Sarajeva, Idę i jej aparat oraz pogodę, która nas nie zawiodła, otrzymacie wówczas obraz mojego idealnego (prawie) wyjazdu do Państwa - nadal zagadki. Nawet 6h przerwy w Mostarze w drodze powrotnej, nie mogło mi tego zepsuć.
Bośnio! Kocham, tęsknię, na pewno wrócę.

















czwartek, 25 października 2012

Balet, makarena, tajemnicza paczka.

Tydzień zleciał z prędkością światła. Zajęcia zaczęły się na dobre. Coraz więcej nowych twarzy, więcej uściśniętych dłoni, nowych imion kończących się na -ica. "jesteś z Polski?" "Tak" "I rozmawiasz po chorwacku?" "yhm" "DLACZEGO?!" -  i tak codziennie ;))
Ludzie, przecież sama nie znam odpowiedzi na to pytanie, litości.
We wtorek kolejne spotkanie Erasmusowych - oczywista oczywistość w pokoju Kazi. Niestety, nasza ulubiona miejscówka jest już spalona- przyszedł menadżer - "jeszcze jedna taka impreza i wylatuje Pani z akademika." - usłyszała następnego dnia nasza droga Gospodyni.
Nadeszła konsternacja: "Przecież nie byliśmy głośno!" "hmm no właśnie, przecież nikt nie przyszedł nas uciszyć." "Ejjj może chodzi mu o ten moment, gdy wszyscy tańczyliśmy makarenę, albo ASEREHE." "... albo daj mi tę noc, cieciererecie?" "Hmm chyba jednak nie było tak cicho..." x))
A wczoraj, by wszelkim plotkom powiedzieć "dość" - ERASMUS to nie tylko picie, imprezy do 4 rano i powolnym zamienianiem się w zombie - poszliśmy do teatru na balet! Kto by przypuszczał. Jeszcze nigdy nie widziałam tego typu przedstawienia, zrobiłam to w Chorwacji. Można? MOŻNA! Było pięknie, inaczej się tego ująć nie da. Nie ma nawet, co się nad tym rozpisywać. Ci z Was, którzy kiedykolwiek byli na  balecie, zrozumieją, a ci, którzy jeszcze tego nie zrobili, zdecydowanie powinni ;)
Jak w każdej opowieści, dochodzimy do jej pkt kulminacyjnego. Tajemnicza paczka. Mimo wielkich obaw nadawcy dotarła tutaj, bidulka. Ponownie za nią dziękuję ;) Nic jednak nie uśpi mojej czujności- MGR!
Krystyna zyskała nowego kolegę, nie jest już samotna, a i Suchomska do serca przytuliła. Jest nas już troje (chociaż licząc przyjaciela z koszulki można zaryzykować stwierdzenie, że jest nas raczej czworo) na obcej ziemi, w obcej sytuacji i ciągle odliczamy dni do powrotu ;)))



na obiadku za ~3zł xD
Rodzice 

wtorek, 16 października 2012

Trogir z Osijekiem

Krystyna i ja bardzo chciałybyśmy przeprosić za naszą absencję w ostatnim czasie.
Życie powoli idzie do przodu. Wczoraj pierwsze poważne zajęcia. Dzisiaj kolejne, i w środę, i w czwartek, piątek może uda się załatwić wolny. To byłoby coś ;)
Miniony weekend upłynął pod znakiem WINA i kasztanów ;) Odwiedziny znajomych twarzy były mi bardzo potrzebne.
Krystyna nareszcie poznała Prochosko. Wydaje mi się, że nawet się polubiły, gdyż Splicianka od razu przylgnęła do polskiej piersi... Hmm.
Udało nam się pojechać do Trogiru. Małe aczkolwiek jakże urokliwe miasteczko. Obejście go w naprawdę wolnym tempie zajmie Wam max 30 min, ale i tak warto. Dla pysznej kawy, widoków, wąskich uliczek i najlepszych Ćevapi, jakie kiedykolwiek jadłam.
Oczywiście nie obyło się bez nerwów- uprzejmy Pan, który śledził nas aż do Splitu, sprawił, że miałam lekkie palpitacje serca...
Teraz pozostaje tylko zebranie swojej osoby, wyjście i odhaczenie kolejnego dnia (oby bez większych niespodzianek).
Ściskamy.







środa, 10 października 2012

Targ Rybny


Żyjemy, żyjemy. Mamy się całkiem dobrze.
Po wczorajszym deszczowym dniu, dziś wyszło słońce.
PIERWSZE ZAJĘCIA! Wstyd się nawet przyznać, ale naprawdę się ucieszyłam.
Angielski tłumaczony po chorwacku? Fantastyczna opcja! Do tego przemiła Pani prowadząca i można się uśmiechnąć.
Bonus: kurs chorwackiego- jutro pierwsze spotkanie...
Nadal czekamy na plan (jeśli myśleliście, że na UAM jest bałagan- wpadnijcie tutaj!).
Dzisiaj "studencka środa" - jeeeej...but I don't feel like dancing.
Asia zaprowadziła mnie dzisiaj do kawiarni, schowanej na targu. Piękne miejsce, w oddali słychać gwar Pań, które zachwalają swoje produkty i narzekają na wszystko. Chętnych MOŻE zaprowadzę :P
Opisywałam Wam już targ rybny? Fantastyczne miejsce. Wkrótce wrzucę trochę zdjęć. Zawsze kiedy koło niego przechodzę, myślę sobie: "Mamusia Violetka byłaby w siódmym niebie. Pewnie kupiłaby wszystkiego po trochu, przyrządziła i upieklibyśmy to w folii."
Na targu zawsze jest gwarno, pełno ludzi, odpowiedni zapach (jednak zawsze jest to woń ryby świeżej- nie mrożonej ;)). Mewy ustawiają się w kolejki z nadzieją, że coś spadnie ze stołu, a one zdążą to porwać i zjeść gdzieś, gdzie jest spokojniej.
Samo położenie tego miejsca, jest równie niezwykłe. Targ rybny, mieści się bowiem zaraz przy rivie, praktycznie przy jednej z uliczek, które prowadzą do serca Pałacu Dioklecjana. Takie połączenie tradycji morskiej z historią miasta (chyba doszukuję się czegoś, co w praktyce nie ma miejsca).
Niektórzy mówią, że Split to trochę większa wieś...

http://www.youtube.com/watch?v=f1Imz-K-1gs

sobota, 6 października 2012

Brač

tak sobie leżymy.

takie tam na plaży Zlatni rat

Krystyna w gaju oliwnym

To był naprawdę piękny dzień. Cały dzień na wyspie Brač :) wycieczka promem, spotkanie wspaniałego Pana, który zawiózł nas za darmo na drugi koniec wyspy, a tam... piękna plaża Zlatni Rat. Woda marzenie- i tak tak moi drodzy- dnia 6.10.2012r., kiedy Wam w Polsce marzną trzewia, my się kąpałyśmy.
Cały dzień leżenia, opalania się- pięknie. Nawet Krystyna wyjrzała z torebki i chciała kilka zdjęć.
Powrót udany, Supetar- robi wrażenie, naprawdę jest magicznym miejscem.
Zabierzemy tam wszystkich, którzy przyjadą nas odwiedzić.
Obecnie padamy na twarz, chce nam się tylko leżeć, więc zostawiamy Was z kilkoma dodatkowym zdjęciami.
... so call me maybe ;))





piątek, 5 października 2012

Krystyna w pałacu


Takie tam z zaskoczenia





Krystyna jak zwykle nie chciała wstać, ale szarpnęłam ją za ucho i już chwilę później była gotowa. Wyruszyłyśmy w kierunku Dziekanatu, by odbyć tam spotkanie z koordynatorką Erasmusa na naszym wydziale. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy Pani wkroczyła do pokoju z wielką ilością ciastek, napojów, by "godnie nas ugościć". Do tego książki i płyty DVD o Splicie. No trzeba przyznać, że zrobiło to na nas wrażenie (dlaczego zjadłam śniadanie?!)
Jak się okazało później, Pani jest także przewodnikiem- "Chcecie pójść ze mną na spacer? Pokażę Wam starą część miasta." Okej...
Krystyna nie mogła się nadziwić. Kazała sobie robić zdjęcia z każdą możliwą kolumną (ile można, dziewczyno?). Kolejny punkt wycieczki - podziemia Pałacu Dioklecjana... "Zapytam, czy możemy wejść." Mogłyśmy, robi wrażenie. Do tego kawa wypita na 4.piętrze centrum handlowego z pięknym widokiem na całe miasto. 
Jest tutaj bardzo ciepło. Krystyna całkiem dobrze znosi upały, ale różnie bywa. Zazwyczaj jednak chowa się  w mojej torebce, tam jest jej najlepiej.
Pozdrawiamy Was serdecznie ;)